Kim był Rodney King? Przemoc w Mieście Aniołów część 1.

Czy przemoc jest organicznym składnikiem każdego wielkiego miasta? Mimo spontanicznej chęci, by takiemu stwierdzeniu zaprzeczyć, widzimy, że historia i każdy dzień dają nam dowody, że jest ono słuszne.

Wykreowany przez massmedia obraz przestępczości wielkich miast nie do końca jest fałszywy. Przemoc była i jest częścią naszej rzeczywistości. Realnym motywem przestępstw była i jest walka o przetrwanie, pokusa zdobycia szybkich pieniędzy lub chęć zamanifestowania swoich poglądów. Na ulicach wielkich miast często rządzi rasizm, bieda i ekstremizm społeczny.

Niewinne początki

O genezie powstawania gangów ulicznych napisano już niezliczoną liczbę książek, a większość z nich podkreślała jeden z głównych powodów: wykluczenie z normalnego życia społecznego młodych ludzi pochodzących z mniejszości narodowych lub rasowych. Nawet w okresie największej prosperity USA, na początku lat 60. XX wieku, nie potrafiono zintegrować z resztą społeczeństwa dużej części dzieci imigrantów.

Ci, którzy nie mogli być harcerzami lub członkami klubów sportowych, organizowali się sami – najczęściej na najbliższym rogu ulicznym. Tam spotykano się, aby potwierdzić swoją przynależność do grupy i zostać zaakceptowanym. Z czasem „kluby” przekształciły się w gangi uliczne. Spełniały one ważną funkcję – dawały swoim członkom ochronę i stanowiły pokaz siły. Stały się substytutem rodziny, organizacjami, dla których członkowie gangów byli w stanie zrobić wszystko. Działalność powstających gangów wydawała się wówczas dość niewinna – walka o dziewczyny lub chwałę dla uwielbianego klubu piłkarskiego. Z czasem gangi zaczęły rywalizować między sobą o tak zwany „respekt” i zwierzchnictwo nad innymi grupami.

Aresztowania Meksykanów w Los Angeles związane z zamieszkami zoot suit w 1942 roku.
Aresztowania Meksykanów w Los Angeles związane z zamieszkami zoot suit w 1942 roku. ©New York World -Telegram and the Sun Newspaper Photograph Collection Library of Congress

Należy panować nad swoim terytorium

Zorganizowane grupy młodych imigrantów zaczęły kształtować życie codzienne „swoich” dzielnic. Bójki i drobne przestępstwa były sposobem na przeżycie na ulicy. Grupy uliczne dawały gwarancję obrony zarówno przed rywalizującymi gangami, jak i przed coraz ostrzej reagującą policją. Walka z „wrogami” stała się celem samym w sobie. Należało być człowiekiem, którego się bano, członkiem gangu, który przewodził. W rozgrywkach między gangami wartość życia się nie liczyła. Trzeba było tylko przypilnować, aby tym zagrożonym było życie członka rywalizującego gangu lub zwykłej ofiary rabunku. Należało panować nad określonym terytorium, a jego zasięg miał być wyraźnie oznaczony umownymi znakami i symbolami, które całkiem bezzasadnie później uznano za „sztukę”.

Na początku lat 70. XX wieku w amerykańskich miastach pojawiło się na masową skalę coś, co zmieniło USA i resztę świata: narkotyki. Armia zdyscyplinowanych grup dystrybuujących produkt, na który było nieograniczone zapotrzebowanie, powiększała się systematycznie. Narkotyki zmieniły rolę miejskich gangów. Zaczęto walczyć o rynek dystrybucji tego śmiercionośnego towaru. W tej walce będą brały również udział inne białe, azjatyckie i latynoskie organizacje przestępcze.

Narkotyki przyniosły kryminalnemu podziemiu ogromne zyski. Gangi przestały być prymitywnymi grupami przestępczymi, które całymi dniami przesiadywały na rogach ulic. Wielkie pieniądze stworzyły gangi, których bossowie bawili się w Beverly Hills, Colorado Springs i innych ekskluzywnych miejscowościach. Te zorganizowane grupy stały się korporacjami świata przestępczego, które było stać na kupno wszystkiego i wszystkich. Pierwszym większym zakupem była zawsze najlepsza i najskuteczniejsza broń palna.

My jesteśmy ofiarami

W każdym konflikcie zawsze pojawia się wątek rasowy. W większości konfliktów agresor próbuje udowodnić, że użycie siły było wymuszone przez stronę przeciwną stronę i że to on jest ofiarą konfliktu. Strony: grupy etniczne, rasowe, władze miasta, media, policja prawie zawsze są stronnicze, pomijają własne błędy i demonizują swoich antagonistów.

Zwykła, ludzka ocena tych tragicznych wydarzeń jest dość stereotypowa. Zawsze winni są „oni”, a nie „my”. „Oni” mogli być nawet z tej samej grupy etnicznej, ale mieszkali po drugiej, czyli wrogiej, stronie drogi. Wina była zawsze po „ich” stronie. Niemal każdy powód był wystarczający, by wzniecić publiczne wzburzenie i gwałtowne protesty. Za każdym razem przepadało ludzkie życie i mienie. Walczących mieszkańców wspierały lub potępiały środki masowego przekazu, a publikowane przez nie raporty nie przyspieszały zakończenia konfliktu.

Burn, baby! Burn!

Źródłem zamieszek ulicznych były zazwyczaj przestępstwa, często stosunkowo drobne, takie jak jazda po pijanemu, przekroczenie szybkości lub niepodporządkowanie się siłom policyjnym. Ich sprawcy często nie byli aniołami, którzy tylko przez pomyłkę zderzyli się ze stróżami porządku publicznego. To byli ludzie ze stylem życia, który z góry skazywał ich na wcześniejszą lub późniejszą kolizję z policją lub ze wrogo nastawionymi sąsiadami.

Jedne z największych zamieszek rasowych XX wieku miały miejsce w sierpniu 1965 roku w Watts (20 kilometrów od centrum Los Angeles). Tym, co zaszokowało Amerykanów w 1965 roku, nie były same zamieszki, lecz pierwsza, bezpośrednia transmisja telewizyjna z ich przebiegu. Mieszkańcy Los Angeles i reszty kraju mogli na bieżąco śledzić wydarzenia na ekranach odbiorników telewizyjnych. Nad palącymi się domami Watts krążyły helikoptery stacji telewizyjnych, z których filmowano niezwykłą intensywność walk ulicznych, pożary, dewastacje, samosądy i niepohamowaną wrogość tłumu, który wyległ na ulice. Jednemu z zespołów telewizyjnych filmującemu z poziomu ulicy trwające walki i rabunki udało się uchwycić moment, w którym młody, wściekły demonstrant zwrócił się bezpośrednio do kamery, wykrzykując: We out to get you, white people. Młodzik nie był samotny w swoim destrukcyjnym szale. Prawdziwy entuzjazm wśród demonstrantów wzbudzał program radiowy jednej z radiostacji, w którym Nathaniel „Magnificent” Montague, prowadzący program i dyskdżokej, nawoływał: Burn, baby! Burn!. Miało to być niby wezwanie do wysłuchania aktualnego przeboju, ale mieszkańcy Watts wiedzieli, że to hasło do wyjścia na ulice.

Piekło w Mieście Aniołów

W ciągu sześciu dni zginęły 34 osoby, 1032 zostały ranne, 3438 osób aresztowano. Żeby opanować chaos na ulicach, rozboje i rabowanie sklepów, władze zmuszone były do wysłania do Los Angeles piętnastotysięcznego oddziału 40. Dywizji Pancernej, która otoczyła kordonem te części Watts, gdzie doszło do konfrontacji. Skala protestów przeraziła cały kraj. Mówiło się o zalążkach wojny domowej i „piekle w Mieście Aniołów”. Taki był rezultat zwykłej kontroli drogowej, zatrzymania nietrzeźwego kierowcy i powstałej z tego powodu drobnej utarczki między zatrzymanym a policją.

Jeszcze parę miesięcy wcześniej mieszkańcy L.A. z dumą patrzyli na inne transmisje telewizyjne. Te pokazywały lot kosmiczny Gemini IV, czyli statku, który został w dużej części zbudowany w ich mieście. W trakcie tego lotu astronauta Edward Higgins White podjął pierwszy amerykański spacer kosmiczny. W sierpniu tego samego roku poczucie dumy z miasta zniknęło i zaczęto się zastanawiać, jak to jest możliwe, że można podbijać kosmos, a jednocześnie nie umieć zapanować nad przemocą na ulicach własnych miast.

Martin Luther King vs. Black Power

Nie trzeba było być wnikliwym obserwatorem życia społecznego, aby po rozruchach w Watts stwierdzić, że pokojowa walka z rasizmem znajduje coraz mniej zwolenników. Sam Martin Luther King Jr., który odwiedził Watts po ustaniu zamieszek, z rozczarowaniem odkrył, że środkiem preferowanym przez większość protestujących jest konfrontacja, często – zwykła przemoc fizyczna. Takie rozwiązywanie problemów uważała za całkiem prawidłowe organizacja Black Power. Zachęcała ona do fizycznego oporu wobec władz, czym w szalonym tempie zyskiwała nowych zwolenników. Podejście tej organizacji do walki z rasizmem było zdecydowanie różne od przesłań M. L. Kinga. Black Power mówiła wprost: „jeśli Ameryka nie zmieni się, to ją podpalimy”. King natomiast publicznie kwestionował metody walki, które opierały się na przemocy. Pytał wprost swoich braci i siostry:
Co Watts osiągnęło przez śmierć 34 czarnych ludzi i tysięcy rannych? Jaki pożytek mają czarni ze spalenia sklepów i fabryk, w których wcześniej szukali pracy? Rozruchy nie są drogą w kierunku postępu, lecz ślepym aliansem ze śmiercią i zniszczeniem, które najbardziej dotyka samych sprawców rozruchów.

Rodney King vs. black & white

Największe rozruchy rasowe w dziejach USA miały miejsce również w Los Angeles, ale nie było to ani w Watts, ani w 1965 roku, lecz prawie 40 lat później w południowo-centralnej części miasta. Powód wydarzeń w kwietniu 1992 roku był, jak zwykle, trywialny. Głównym bohaterem tego tragicznego zdarzenia był czarnoskóry młody człowiek o nazwisku Rodney King, który rok wcześniej – po dłuższym pościgu autostradami Los Angeles – został zatrzymany przez black & white, czyli samochodowy patrol policyjny. Powód był błahy: zbyt szybka jazda samochodem. Pomysł na wybrnięcie z kłopotliwej sytuacji okazał się jeszcze gorszy niż piracka jazda. King rozpoczął ucieczkę, a po zatrzymaniu stawiał opór wobec próbujących go aresztować policjantów. Jego dziwne zachowanie można było przypisać zażyciu narkotyków. Po sprawdzeniu tożsamości zatrzymanego policja dowiedziała się, że krewki King był klientem zakładów karnych, wcześniej oskarżonym o rabunek z użyciem siły i prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu. W momencie zatrzymania Rodney King przebywał  na przepustce z więzienia. Jego dziwne zachowanie stało się początkiem łańcucha przemocy, która przeszła do historii jako największe zamieszki uliczne, jakie kiedykolwiek miały miejsce na ulicach miast amerykańskich.

Scena zamieszek Rodneya Kinga, Manchester Ave. at S. Normandie Ave., Los Angeles, 1992 r.
Scena zamieszek Rodneya Kinga, Manchester Ave. at S. Normandie Ave., Los Angeles, 1992 r. ©Vergara, Camilo J.

Pobicie Rodneya Kinga

Reakcja Rodneya Kinga na działania policji (dwóch innych pasażerów ściganego samochodu oddało się w ręce policji bez sprzeciwu) była wszystkim, tylko nie posłuszeństwem. Właściwym detonatorem całej sytuacji stała się jednak reakcja policjantów z Los Angeles. Sama akcja zatrzymania Rodneya Kinga przez policję była jak najbardziej zrozumiała. Całkowicie niezrozumiała była brutalność stróżów prawa. Mimo że Kinga otoczyło kilku policjantów i w zasadzie nie miał szans ucieczki, zadano mu – kopniakami i pałkami policyjnymi – ponad  60 uderzeń, które spowodowały u niego 11 poważnych urazów. Scena znęcania się nad Kingiem została nagrana przez przypadkowego świadka i upubliczniona przez miejscową stację telewizyjną. To, co ludzie zobaczyli, zaszokowało ich, ale nie zaskoczyło. To nie była interwencja policji. To było brutalne znęcanie się i zmuszanie do bezwarunkowego posłuszeństwa.

Credit: NBCLA

Bezprawie w całej okazałości

Zdarzenie utrwalone na nie najwyższej jakości taśmie wideo wywołało szok i powszechne oburzenie. Prawdziwy dramat zaczął się rok później, po rozprawie sądowej mającej osądzić postępowanie policjantów. Zapadł wyrok uniewinniający trzech białych i jednego latynoskiego policjanta. Natychmiast pomruk gniewu przeszedł przez miasto. Prawo powiedziało swoje, ale „ulica” miała odmienne zdanie. Stosunki między czarnoskórymi mieszkańcami a resztą miasta były napięte. Jak to opisał John Bryan, jeden z aktywistów społecznych południowo-centralnego Los Angeles, atmosfera była tak ciężka i gęsta, „że można było ją kroić zwykłym nożem”. 29 kwietnia 1992 roku z powodu uniewinnienia sprawców pobicia Kinga na ulicach Los Angeles rozegrało się powstanie lub – jak to określali inni – „burdy uliczne”, w których zginęło 55 ludzi, zniszczono 1573 firmy i zanotowano straty rzędu miliarda dolarów.

"An Injury to One is an Injury to All", mural w południowym LA namalowany przez Mike'a Alewitza. Mural został namalowany po pobiciu Rodneya Kinga i późniejszych zamieszkach w Los Angeles, i jest poświęcony ofiarom brutalności policji.
"An Injury to One is an Injury to All", mural w południowym LA namalowany przez Mike'a Alewitza. Mural został namalowany po pobiciu Rodneya Kinga i późniejszych zamieszkach w Los Angeles, i jest poświęcony ofiarom brutalności policji. 1993 © Mike Alewitz, Wikimedia Commons

„Oburzeni” obywatele

Transmisje telewizyjne nadawane na żywo pokazywały Amerykanom, co to jest bezprawie. Wyciąganie ludzi z samochodów, brutalne kopanie, strzelanie z broni palnej, wywożenie towarów ze sklepów i inne podobne ekscesy rozgrywały się – można powiedzieć – przy podniesionej kurtynie. Można było mieć wrażenie, że ludzie uwierzyli w to, że mają prawo rabować, bić, zabijać i atakować nawet strażaków, którzy próbowali gasić pożary. W wywiadach dziennikarzy telewizyjnych, którzy odważyli się na transmisję z miejsc rabunków i napaści, „oburzeni” obywatele mieli zawsze szablonowe usprawiedliwienie: „w imię sprawiedliwości”. Na ich twarzach nie było śladu wstydu, zakłopotania czy obawy wynikających z konsekwencji dokonywanych czynów. Mimo że centrum zamieszek znajdowało się w dzielnicach zdominowanych przez Afroamerykanów i Latynosów, w rabunkach brali udział wszyscy, w tym również przybyli tu z innych dzielnic biali mieszkańcy miasta. Rabowali młodzi i starzy, dzieci i ich rodzice. Ludzi ogarnął szał.

Prezydent George H. W. Bush wysłał do Los Angeles wojska federalne, aby pomogły powstrzymać zamieszki wywołane uniewinnieniem policjantów, którzy pobili Rodneya Kinga.
Prezydent George H. W. Bush wysłał do Los Angeles wojska federalne, aby pomogły powstrzymać zamieszki wywołane uniewinnieniem policjantów, którzy pobili Rodneya Kinga. ©Robert Couse-Baker, Wikimedia Commons

W pełnym kolorze i w najlepszym czasie antenowym

Moment sadystycznego pobicia Kinga został zarejestrowany na amatorskiej, czarno-białej taśmie wideo, gdzie rozmazane postacie wyłaniały się z ciemności i ledwo można było je rozróżnić. Mimo to ludzie byli zszokowani pokazaną przemocą. Te taśmy grozy z 1991 roku były jednak niczym wobec tego, co kamery telewizyjne zapisały rok później w trakcie rozruchów. Tym razem wszystko pokazywano w świetle dziennym, z użyciem profesjonalnych kamer, w pełnym kolorze i w najlepszym czasie antenowym. Na oczach całego narodu tłum atakował każdego, kto nie odpowiadał definicji „bycia pokrzywdzonym”. W bezpośredniej transmisji widzowie mogli zobaczyć, jak „wzburzony” wyrokiem sądowym i losem Kinga młody człowiek zatrzymuje jedną z przejeżdżających ciężarówek, wyciąga kierowcę z samochodu i rozbija mu głowę betonowym elementem znalezionym w pobliżu zrujnowanego sklepu. Reginald Denny, biały 33-letni kierowca, który 20 kwietnia 1992 roku przejeżdżał przez skrzyżowanie Florence i Normandie, został zaatakowany przez wściekłych uczestników zamieszek, wyciągnięty z kabiny i skatowany do nieprzytomności.

„Oni” z Korei

W konflikcie z 1992 roku głównymi przegranymi byli nie tylko sadystyczni policjanci, zmaltretowany, choć nie tak niewinny, jak to się wydawało, Rodney King i nieobliczalna w swoim zacięciu społeczność południowo-centralnego L.A. Jednymi z najbardziej poszkodowanych byli przede wszystkim koreańscy imigranci. Pod koniec lat 80. XX wieku zarejestrowano falowy napływ Koreańczyków do tych dzielnic miasta, które w większości zamieszkane były przez Afroamerykanów. Koreańczycy tam się nie osiedlali, ale chętnie otwierali w tych rejonach miasta setki małych i dużych sklepów, warsztatów i punktów usługowych. Nie odstraszał ich często wrogi stosunek demonstrowany przez lokalnych mieszkańców. Koreańskim kupcom i przedsiębiorcom poczucie bezpieczeństwa miała dać policja oraz powiązania z coraz liczniejszymi rodakami, którzy zawsze byli gotowi do niesienia pomocy i udzielania ochrony. Koreańczycy przyjeżdżali z kraju, przez który przetoczyły się niezliczone konflikty zbrojne. Wielu młodych imigrantów przeszło twardą szkołę życia, służyło w armii koreańskiej i doskonale posługiwało się bronią. To dawało nowo przybyłym dozę pewności, że są w stanie przetrwać nawet na tak podminowanym terenie, jakim było południowo-centralne Los Angeles. Koreańczyków po prostu nie dało się tak łatwo wystraszyć.

Scena zamieszek z udziałem Rodneya Kinga, Manchester Ave. przy S. Normandie Ave., Los Angeles
Scena zamieszek z udziałem Rodneya Kinga, Manchester Ave. przy S. Normandie Ave., Los Angeles, 1992 r. ©Vergara, Camilo J.

Koreatown

W świadomości mieszkańców miasta zaczął utrwalać się stereotypowy obraz Koreańczyków, jako ludzi odważnych, dynamicznych, żądnych odniesienia osobistego sukcesu, gotowych ciężko pracować. Koreańczycy szybko stali się znaczącą siłą gospodarczą w podupadłych dzielnicach miasta. Prowadzili stacje benzynowe, sklepy i warsztaty. Stworzyli wiele małych fabryk odzieżowych, w których nie tylko sami pracowali, ale również zatrudniali wielu imigrantów. Pralnie i inne punkty usługowe wyrastały niemal na każdym skrzyżowaniu ulic w czarnych dzielnicach. Szczególnie jeden typ sklepów był popularny wśród przedsiębiorczych imigrantów koreańskich – sklepy z alkoholem i tanią żywnością. W setkach takich małych sklepów pracowały całe rodziny koreańskie, ale zarobek w nich często nie był większy niż 5-7 dolarów dziennie.

Zaczęło się od lemoniady

Konfrontacja między Afroamerykanami a Koreańczykami przekształciła się w otwartą wrogość w 1991 roku, a więc rok przed zamieszkami. Wtedy to sąd uniewinnił Soon Ja Du, właścicielkę sklepu, która wcześniej zastrzeliła 15-letnią czarną dziewczynę próbującą ukraść lemoniadę z jej sklepu. Soon Ja Du tłumaczyła swój czyn przerażeniem i paniką będącą efektem wcześniejszych rabunków, jakich dokonywano w jej sklepie. Zamiast oczekiwanych 16 lat więzienia za ten typ przestępstwa, sąd skazał Soon Ja Du na zapłatę grzywny w wysokości 500 dolarów. Ten wyrok wzbudził wściekłość wśród Afroamerykanów. Po wydaniu wyroku uniewinniającego wobec policjantów, którzy pobili Rodneya Kinga, właśnie tamta tragiczna śmierć młodej dziewczyny nabrała szczególnego znaczenia. To był wystarczający powód, aby rozpoczęła się otwarta walka między dwoma grupami etnicznymi.

Jedną z przyczyn dramatu stanowiły różnice kulturowe i braki językowe, które uniemożliwiały szybkie i właściwe porozumienie się obu grup. Nie tylko Afroamerykanie nie mogli porozumieć się z koreańskimi sąsiadami, nie potrafiła tego również uczynić policja, która jednak nie za bardzo przejmowała się powstałą sytuacją. Niski status społeczny nowo przybyłych imigrantów nie wymuszał na władzy efektywnej ochrony ich mienia.

Udostępnij

Maxwell Street w Chicago w latach 50

Chicago – Maxwell Street

W nieodległej przeszłości były to punkty na mapie zaznaczające miejsca, gdzie wydarzyły się rzeczy niecodzienne, gdzie narodziły się rewolucyjne pomysły zmieniające życie zwykłych ludzi na

Czytaj więcej »