Czy wśród twoich znajomych masz kogoś, kto pasjonuje się energetyką? Jeszcze parę miesięcy temu odpowiedź brzmiałaby prawdopodobnie – „nie, nie mam”. Wtedy bowiem energetyka była pasjonująca jedynie dla wąskiej grupy technicznych maniaków, wojujących ekologów i szukających swojej niszy polityków.
Dziś energetyka jest na ustach wszystkich. Namiar i brak energii są w stanie obalać rządy, stwarzać ostre kryzysy finansowe, zmieniać krajobraz polityczny i stawiać w stan gotowości bojowej jednostki wojskowe.
Wystarczyło dwa lata z pandemią, szaleńczym drukowaniem pieniędzy, dwa lata nierespektowania praw i dobrych praktyk w finansach publicznych, wdrażania w życie ekstremalnych pomysłów ekologicznych oraz niecały rok wojny rosyjsko-ukraińskiej, aby uzmysłowić ludziom, że jednym z najważniejszych środków koniecznych do przeżycia jest posiadanie energii.
Obecna panika energetyczna powoduje, że dosłownie wszyscy mówią o energii. Zwykli ludzie próbują sami zorganizować sobie alternatywne źródła energii (drewno, panele słoneczne). Ci bogaci zamykają swoje zimne domy i wyjeżdżają na paromiesięczne urlopy do ciepłych krajów. Rządy państw starają się zgromadzić wielkie zapasy energii, rozumiejąc, że jej brak będzie śmiertelnym niebezpieczeństwem dla gospodarki kraju i dla sił sprawujących władzę.
To gorączkowe poszukiwanie źródeł potrzebnej energii jest jednak ograniczone. Wszyscy zastanawiają się, gdzie można kupić, przekierować, wynegocjować dostawy energii. Prawie nikt nie planuje wydobywania jej z głębi lub z powierzchni ziemi.
Ten artykuł jest o ludziach, którzy przed prawie stu laty – dzięki śmiałej wizji, ciężkiej pracy i nowatorskiej technice – stworzyli wielkie źródło energii, które zmieniło oblicze amerykańskiego Południowego Zachodu, a kilkanaście lat później – oblicze światowej gospodarki.

Brunatna, brutalna planeta
Widok ten jawił się jak klasyczna fatamorgana przed oczami wyczerpanych podróżników. Lecz to nie był miraż, a realny obraz pustyni Newady. W pobliżu Czarnego Kanionu (Black Canyon) rzeki Kolorado (Nevada/Arizona), na samym środku piekielnej pustyni, w temperaturze plus 45°C koczowały setki ludzi. Wszystko wokół nich było spalone od prażącego słońca, bezbarwne lub zabarwione setkami odcieni martwej czerwieni lub brązu. Całe rodziny wegetowały tu w starych samochodach, szałasach lub namiotach.
Miejsce, które wybrali na swoje koczowisko, nazywano Hemingway Wash, a leżało ono tuż koło wyniosłej skały Cape Horn. To był jeden z ostatnich, w miarę płaskich kawałków brzegu rzeki po stronie Newady, zanim wartki strumień zdążył wpaść w przepastny, ciemny Czarny Kanion wyznaczany przez masywne, wysokie na dziesiątki metrów, skaliste ściany. Egzystencja na brzegu tej niegościnnej rzeki, w żarze zbliżonym do temperatury piekarnika mogła wydawać się krańcowym nieszczęściem. O tym, że może być jeszcze gorzej, wystarczyło się przekonać, spoglądając na pobliskie wzgórza po obu stronach kanionu. To nie było środowisko, w którym mogli egzystować ludzie. Jak tylko okiem sięgnąć, nie było śladu żywej roślinności. Natura była tak surowa, że przypominała obrazy, które ludzkość poznała kilkadziesiąt lat później dzięki zdjęciom przesłanym przez satelitę z powierzchni czerwonej planety – Marsa.
Ludziom tym przyszło dzielić życie na brzegu rzeki z jadowitymi pająkami, gromadami stawonogów i wężami pustynnymi. Mogłoby się wydawać, że rzeka Kolorado okaże pewną ulgę w tym wyjątkowym miejscu. Nie była jednak źródłem najmniejszego nawet komfortu ze względu na masy kruszyw, które niosła w swoich wartkich nurtach. Woda „była za gęsta, aby ją pompować… i za rzadka, aby szuflować łopatami”. Mieszkańcy koczowiska, nawet jeśli mieli dostęp do wody, to po jej zaczerpnięciu musieli albo odczekiwać do następnego dnia, aż naturalne zanieczyszczenia w wodzie opadną, albo wielokrotnie przecedzać ją przez prowizoryczne sitka. To makabryczne zbiorowisko wyczerpanych ludzi, tworzących nierealne lumpenmiasto, było jak najbardziej realnym obrazem USA na początku lat 30. XX wieku.

Żywa ilustracja depresji
Ludzie ci przybyli na pustynię Newady dobrowolnie. Koczownicy byli żywą ilustracją amerykańskiej depresji ekonomicznej, która nastąpiła w 1929 roku. To bezprecedensowe załamanie gospodarki USA zaowocowało wyrzuceniem tysięcy ludzi z rodzinnych domów do miejsc, w których istniały – choćby minimalne – szanse otrzymania pracy, nawet jeśli szanse te były zupełnie nieodpowiednie dla ludzkiej egzystencji. Takim właśnie miejscem był Czarny Kanion..
Jak powiedział jeden z amerykańskich senatorów, większość terenów Dzikiego Zachodu nie powinna być zasiedlana przez amerykańskich obywateli, o ile nie jest to przymusowe zesłanie za popełnione przestępstwo. Na dużej części terytorium Zachodu jedną z nielicznych szans przeżycia stanowiło osiedlenie się w pobliżu jednej z linii kolejowych i zapewnienie sobie dostępu do wody pitnej. Bez tego przebywanie na pustyni było życiową ruletką. Ten pustynny hazard, którego stawką było życie, otrzymał własną nazwę: „40 mil” (około 60 km), a więc tyle, ile zwierzęta, nawet te najbardziej wytrzymałe, jak amerykańskie muły, i ich przewodnicy są w stanie przebyć bez wody.
Bez względu na to, w jakim kierunku przybysze skierowali swoje oczy, na horyzoncie nie było widać ratunku. Na wschód od lumpenmiasta, w okolicach Czarny Kanion dominowały ponure skały ciągnące się wzdłuż wrogiej rzeki, na północ i południe rozpościerała się bezgraniczna pustynia. Można było ją przemierzać całymi dniami bez szansy na spotkanie żywej istoty. Po wielogodzinnej podróży dało się, co najwyżej, dotrzeć do jednego, może dwóch traktów przetartych przez ludzi. Na zachód od Czarnego Kanionu jedyny ślad ludzkiej cywilizacji stanowiło maleńkie, zakurzone miasteczko żyjące z obsługi linii kolejowej, kilku domów publicznych i paru barów. Ta zabita dechami dziura była na dobrej drodze ku temu, by dołączyć do długiej listy miast-widm Dzikiego Zachodu.
Las Vegas, czyli „urodzajna równina”
Pod koniec XIX wieku ponad 90% miast górniczych Zachodu to widma o najpiękniejszych nazwach, jakie można było w tym czasie wymyśleć: Gold Acre, Silverhorn, Star City, Diamond Field, Queen City, Monte Cristo, Lucky Boy lub Eldorado. Miasto leżące w pobliżu Czarnego Kanionu też miało fantazyjną nazwę, która brzmiała jednak jak zły żart. Kto na poważnie mógł traktować położoną tu mieścinę zwaną „Urodzajną równiną”, a dokładniej – z racji meksykańskich korzeni – Las Vegas? Ci, którzy ją wcześniej odwiedzili, mogli stanowczo zaświadczyć, że było to najbardziej zakurzone i suche miejsce na naszej planecie. Natura poskąpiła mu prawie wszystkiego. Osadnicy omijali Las Vegas i południową Newadę łukiem tak szerokim, jak tylko się dało. Wszyscy chcieli dotrzeć do Kalifornii i Oregonu. Tak było aż do dnia, gdy rozniosła się wieść, że ta nieprzyjazna ziemia skrywa nie tylko to, czego wszyscy tak pożądali – czyli złoto i srebro – ale również to, co było niezbędne do przeżycia: wodę!
We wrześniu 1930 roku ludzie tygodniami i miesiącami koczujący na pustyni dostrzegli iskierkę nadziei. Wtedy bowiem miało miejsce wydarzenie, które mogło być dla nich startem do nowego życia. Na pustyni Mojave zgromadzili się zarówno biedacy z prowizorycznych obozów, jak i śmietanka towarzyska i polityczna Newady oraz okolicznych stanów Południowego Zachodu. Ci drudzy przybyli tu wyczarterowanymi pociągami, autobusami i nielicznymi samolotami. Miliony Amerykanów zgromadzonych przy odbiornikach radiowych szukało w relacji z tego wydarzenia osobistej iskierki nadziei potwierdzającej, że szalejąca depresja ma się ku końcowi. Ludzi czekających na dobre wiadomości były miliony, a wśród nich w sierpniu 1930 roku – prawie cztery miliony bezrobotnych. Ta armia biedaków powiększała się lawinowo tak, że w 1933 roku osiągnęła niespotykaną liczbę dziewięciu milionów ludzi bez pracy. To nie był już kryzys gospodarczy, to była prawdziwa katastrofa.
Zmiana lokalizacji
7 września 1930 roku około 10 km na południe od Vegas Ray Vilbur (wysłannik prezydenta Herberta Hoovera) po paru nieudanych próbach wbił w końcu złoty gwóźdź (gwoli ścisłości – wytopiony ze srebra) w pierwszy podkład nowej linii kolejowej. Miała ona połączyć tereny przylegające do Czarnego Kanionu z jedynym widocznym na horyzoncie punktem cywilizacji, a mianowicie z odległym o kilkadziesiąt kilometrów Las Vegas. Rozpoczęła się budowa ósmego cudu świata – wysokiej na 224 metry zapory oraz elektrowni wodnej na rzece Kolorado – cudu, który przejdzie do historii jako Boulder Dam, bo tak nazwą go miejscowi, lub Hoover Dam, bo tak będą go określać turyści i politycy.

Nowy cud świata pierwotnie miał być zbudowany w Boulder Canyon, ponad 120 km od Las Vegas. W pobliżu tego miejsca miało też powstać całe zaplecze budowy, ale – jak już nieraz bywało wcześniej i wielokrotne później w historii – nieprawdopodobny łut szczęścia przytrafił się temu małemu, zakurzonemu miastu. Mimo kilkudziesięciu lat badań geologicznych i mimo wieloletniego planowania na finalną lokalizację przedsięwzięcia zdecydowano się dopiero parę lat przed tym, zanim Kongres podjął decyzję o rozpoczęciu budowy. I lokalizacją tą nie był Boulder Canyon. Miejsce budowy przesunięto na południe, tuż za rogatki Las Vegas. Geologowie stwierdzili, że pierwotna lokalizacja w Boulder Canyon nie jest najlepsza z racji problemów geologicznych oraz ze względu na czysty rachunek ekonomiczny. Czarny Kanion był położony niżej od pierwotnie wybranej lokalizacji, co pozwoliło oszczędzić czas i pieniądze. Ukształtowanie brzegów Czarnego Kanionu też okazało się korzystniejsze. Nie trzeba było wykuwać w skałach platform, na których zamierzano umieścić maszyny i budynki przyszłego placu budowy. Nie trzeba było również drążyć skał pod fundamenty tamy tak głęboko, jak planowano w pierwszej lokalizacji. Przesunięcie tamy bliżej Las Vegas spowodowało, że zbiornik mający służyć jako magazyn i regulator poziomu wód w rzece mógł być znacznie większy. Istniejąca linia kolejowa przebiegająca przez Vegas ułatwiała transport materiałów i zakwaterowanie tysięcy przyszłych budowniczych tamy.
Credit: Ted-Ed
Czy Kalifornia chce ukraść ich wodę?
Zmieniła się nie tylko lokalizacja planowanej zapory. Nastąpiła także korekta poglądów na to, po co ta zapora ma powstać. Pierwotnie miała ona uchronić żyzną kalifornijską Imperial Valley przed niszczycielskimi powodziami powodowanymi przez rzekę. Rolnicze tereny Kalifornii, które już w latach 20. były kwitnącymi ośrodkami gospodarczymi, miały nie obawiać się już więcej gwałtownych wylewów nieobliczalnego Kolorado. Rzeka wielokrotnie wcześniej zmywała z powierzchni ziemi gospodarstwa rolne, plantacje i mozolnie budowane kanały irygacyjne. Jak przed 90 laty, tak i dziś Kalifornia jest stanem, gdzie rolnictwo stanowi gałąź gospodarczą numer jeden i zużywa do 80% lokalnych zasobów wodnych. 90% całej wody dostępnej na Zachodzie jest zużywane do nawadniania pustynnych terenów. Nastąpiła konfrontacja interesów poszczególnych stanów z interesem potężnej Kalifornii.

Mniejsze stany zaczęły podkreślać własne potrzeby i fakt, że Kolorado jest „ich” rzeką. Głównym źródłem płynącej w niej wody są Góry Skaliste i ich topniejący śnieg. Rzeka o całkowitej długości ponad 2300 km przepływa przez terytorium Kolorado, Wyoming, Nowego Meksyku i Utah. Rzeka Kolorado odprowadza swoje wody do delty leżącej na terytorium Meksyku i ostatecznie kończy bieg w Zatoce Kalifornijskiej. Kolorado przepływa przede wszystkim przez terytorium innego wielkiego stanu – Arizony, która od początku swojego istnienia jako stan USA zacięcie walczyła z wielkim sąsiadem – Republiką Kalifornii.
Niezaspokojony apetyt Kalifornii na wodę stał się źródłem konfliktu, który będzie trwał przez dziesiątki lat po wybudowaniu tamy. Każdy ze stanów próbował udowodnić, że został pokrzywdzony przy podziale wody, która miała być oddana do jego dyspozycji. Wszyscy też zgodnie twierdzili, że Kalifornia chce ukraść ich wodę. Zacięte dyskusje trwały od 1928 roku przez następne dziesięciolecia. Dopiero w 1963 roku Sąd Najwyższy USA wydał wyrok nakazujący zmniejszenie ilości wody odprowadzanej do Kalifornii i oddanie jej części sąsiadom – przede wszystkim Arizonie. Spór nie zakończył się w 1963 roku ani w 1968 roku, lecz trwał w zasadzie do roku 2007, gdy na nowo podpisano porozumienie o dystrybucji wody z rzeki Kolorado.